niedziela, 8 lutego 2015

WHAT'S UP

Pomyślałam sobie, że nigdy nie pisałam tu nic osobistego. Wiem, że pojawiały się moje podróże, przygody, zdjęcia szkoły, ale nigdy na bieżąco. Żadnych informacji o tym co się dzieje z dnia na dzień, jak się czuję i co porabiam. Pewnie dla tego, że myślę sobie,  'a kogo to obchodzi?', jako, że nie jestem jedną z tych osób, które z wielkim zapałem dzielą się swoją codziennością, jednak doszłam do wniosku, że przecież, to jest mój blog! Mogę pisać co chcę! :)
To niesamowite odkrycie + zbliżające się próbne egzaminy = ten oto post.
Gdy mam się uczyć to wszystko dookoła wydaje mi się bardziej interesujące niż książki, a że wysprzątałam cały pokój, skończyłam oglądać wszystkie rozpoczęte seriale, pomalowałam paznokcie, posiałam rzeżuchę, opowiedziałam na maile, podsumowałam miesięczne wydatki, 'ugotowałam' obiad i przeczytałam wiadomości z kraju i świata, przyszedł czas na blogowanie :)

Powiedzmy, że przejrzałam zdjęcia, które mam na telefonie, postanowiłam, że wkleję tutaj kilka z nich i opiszę co się wtedy działo. Jakość nie powala, ale myślę, że coś tam widać.

Cofniemy się o około trzy miesiące w czasie. W szkole obchodziliśmy święto Loy Krathong,
,święto obchodzone w Tajlandii podczas pełni księżyca w dwunastym miesiącu lunarnego kalendarza tajskiego, zwykle wypadające w listopadzie.
Nazwa oznacza dosłownie "spławianie tratewek". Krathong to malutkie tratwy (wielkości dłoni), tradycyjnie robione z kawałka pnia bananowca, ozdobione kwiatami, świeczkami, kadzidełkami itd. Organizowane są barwne procesje.
Nie mieliśmy tego dnia lekcji, i każdy w swojej klasie mógł przygotować swój krathong. Mieliśmy przygotowane liście, kwiaty, kawałki pnia bananowca (baza) i świeczki. W szkole pachniało różami i wszyscy świetnie się bawili. Oprócz naszych osobistych wieńów, każdy dom (jesteśmy podzieleni jak w Hogwarcie, tylko, że nazywamy się Edwards, Taylor i Walters. Czary mary.) robił własny ogromny Krathong, który był później oceniany i wygrany dostał punkty. Gdy skończyliśmy wszyscy poszli na apel, gdzie nasi koledzy i koleżanki przygotowali tradycyjne tajskie tańce, były przemowy i inne występy.
Bardzo mi się to podobało, ale nie mogłam się wtedy skupić, ponieważ, przez większość czasu była głęboko zamyślona. O czym tak myślałam?


Sporą część przedstawienie pokrywała postawówka i oczywiście byli zaproszeni rodzice tych dzieciaków. Większość (na oko 80%) ojców powiedziałabym, że wyglądała na 60 lat. Wszyscy biali. Za to mamy, pięknie wymalowane, szczupłe, na obcasach. Tajki. Nie więcej niż 35 lat.

Szczegółów moich przemyśleń nie będę tu publikować. Żyj i daj żyć innym.



Tak czy inaczej za koniec przenieśliśmy się nad mały stawek na polu golfowym przed naszą szkołą i wszyscy wpuściliśmy nasze wianki. słońce mnie tak spiekło, że następnego dnia zeszła mi skóra. To było naprawdę fajne święto :)
Tydzień później spakowałam swoje walizki i wróciłam z Igą do domu. 
Miałyśmy przez to trochę kłopotów, ponieważ leciałyśmy 5 grudnia, czyli tydzień przed zakończeniem semestru i nowy pan dyrektor był na nas zły. Jednak po kilku groźbach, oficjalnych spotkaniach i wielu emocjach powiedział, że to ostatni raz kiedy uchodzi nam to na sucho.
Prawdę mówiąc zbytnio tym się nie przejmowałam, bo zaczęłam odliczać dni do powrotu miesiąc wcześniej i gdyby nas nie puścił to chyba bym uciekła i na pieszo wróciła do domu, tak bardzo tęskniłam, więc mógł sobie mówić co chciał!
Dwa tygodnie przed wylotem postanowiłam, że zadbam trochę o siebie i regularnie ćwiczyłam. Udało mi się w tym czasie przebiec 150 km. Motywował mnie fakt, że im więcej uda mi się zrzucić tym mniejsze wyrzuty sumienie będę miała gdy się rzucę na domowe obiady mamy, chleb, czekoladę, sery i te wszystkie inne smakołyki, których tak bardzo mi brakuje tutaj. Przytyłam z powrotem, ale było warto.
Nagrałam też z Igą filmik z naszego lotu i gdy tylko go skleję pojawi się tutaj.





Dojechałam do domu 6 grudnia. Nikt o tym nie wiedział, oprócz moich rodziców, którzy odebrali mnie z dworca. Samo wspomnienie tej przerwy świątecznej w tym momencie sprawiło, ze zaczęłam płakać. 
Haha siedzę w tym momencie na moim łóżku i płaczę jak głupia.
To była przerwa świąteczna o jakiej nie marzyłam. Wiele się nauczyłam, ale nie rzeczy szkolnych. To była raczej nauka na błędach. Przepiękne chwile. Chyba najpiękniejsze.

Wracając do tematu. Wróciłam do domy, wyściskałam wszystkich i zdążyłam się wgramolić do łóżka, gdy dostałam wiadomość 'hej, co słychać? i po chwili się dowiedziałam, że większość moich znajomych bawi się w tym momencie na 18-ce mojego kolegi z byłej klasy. Nie wiele myśląc, zaczęłam pisać, że to może wpadnę (myśleli, że nadal jestem w Bangkoku i żartuję), ale ja po 15 min byłam ubrana i pomalowana z prezentem w ręku. Mama pozwoliła mi wyjść, a nawet mnie podwiozła  na miejsce. Zrobiłam im małą niespodziankę, a co było dalej to za bardzo nie wiem.. :)
W ten sposób spotykałam się ze znajomymi przez prawie cały miesiąc i tu dostałam pierwszą lekcję:
'Trzeba więc i tymi przypadkami się zająć, abyśmy sobie tym jaśniej zdali sprawę, że we wszystkim chwalebny jest umiar, skrajności zaś niewłaściwe i godne nie pochwały, lecz nagany.'
Arystoteles to mądry człowiek.




Dzięki orzechowej solplicy dowiedziałam się o alergii.


Spędzałam też sporo czasu z rodzicami, oczywiście starałam się pomagać w domu, piekliśmy pierniki, ubraliśmy choinkę, a nawet raz razem z moją przyjaciółką (nie przepadam za tym słowem, ale jest mi bliską osobą) pojechaliśmy do teatru w Poznaniu, gdzie były akurat zawody rzeźbienia w lodzie i mnóstwo małych świątecznych stoisk. Było bardzo miło, tylko przez chwilę baliśmy się, że nie zdążymy na przedstawienie, bo utknęliśmy w korku i wszyscy pięknie ubrani, pędziliśmy na pieszo przez Poznań. ale się udało i było bardzo miło.







Pojechaliśmy też z rodziną w góry na narty, co było największym prezentem świątecznym. Było niesamowicie, a po dwóch latach bez śniegu cieszyłam się jak dziecko. Przez długi czas nie byłam tak szczęśliwa, bo ze szczęściem to u mnie ciężka sprawa.
Tak czy siak, przepiękne widoki, świetne towarzystwo i pyszne jedzenie to wszystko o czym mogłam marzyć. Nawet nie wiem co dodać.





















Gdy wróciliśmy trzeba była się zabrać za przygotowywanie wigilli i pakowanie prezentów, co sprawiło mi mnóstwo frajdy, jako że planowałam to chyba dwa miesiące wcześniej i robiłam listę prezentów i zakupy w Bangkoku. 
Mieliśmy piękną choinkę, ozdobiony dom, i przepyszną wigilię (w tym momencie znów się wzruszyłam więc zostawię to tak jak jest :) )
Po raz pierwszy w życiu poszłam też na 'pasterkę', zawsze słyszałam jak to robią moi koledzy i koleżanki, ale moja rodzina idzie razem do kościoła, więc nie było mowy o wymknięciu się. Tym razem umówiłam się na północ i oznajmiłam mamie, że idę sama. I tu się zrobił problem, bo mama mi uświadomiła, ze pasterka w naszym kościele jest o godzinie 22.00. Brawo. Poszłam na obie. O 22.00 z rodzicami i o 24.00 na tą mniej oficjalną :) Najpiękniejsza pasterka w życiu. 

'Biedny, kto gwiazd nie widzi bez uderzenia w zęby.'
..choć w sumie w zęby też dostałam. Ponoć dziewczynom nie przystoi się bić.


















Sylwestra obchodziłam w domu, ale niestety nie mam żadnych zdjęć. Chyba byłam zbyt zajęta pilnowaniem tych XXX osób (cenzura dla taty- wiem, że czytasz..) które bawiły się w moim domu. Było świetnie. Toasty, jedzenie, dużo tańczenia i szampan o północy. Dużo szampana. Byłam chyba jedną z ostatnich która poszła spać i miałam przyjemność spotkać jednego niedobitka z którym odbyłam długą rozmowę na schodach. Nie wiem dokładnie o czym rozmawialiśmy, bo byłam już strasznie zmęczona, ale to była chyba dla mnie najlepsza część imprezy. Otoczona butelkami, w podartych rajstopach o 5.00 rano z paczką popcornu  w ręku. 2015 rok zaczął się pięknie.

https://www.youtube.com/watch?v=zouazDqvKqk

Rano budziłam się, jak przystało na silną i niezależną kobietę, u boku miłości mojego życia.




Resztę 2014 spędziłam odpoczywając i ciesząc się wakacjami.









Przed powrotem do szkoły, urządziłam ostatnią, pożegnalną imprezę dla samej siebie. A co mi tam :) To teraz czasem myślę co by było gdybym tego nie zrobiła.. Do czasu bawiłam się świetnie, poznałam nowych ludzi graliśmy w gry, a nawet w środku nocy wyszliśmy na ulicę (nikt tam nie jeździ) i w gęstej mgle, ślizgaliśmy się na warstwie lodu, która pokrywała asfalt.
Później dostałam nożem w plecy od ludzi których uważałam za przyjaciół.

Przy wylocie płakałam jak dziecko, nie wiem czy to jeszcze było echo mojej pożegnalnej imprezy, czy pomimo wszystko tak świetnie się bawiłam podczas tamtej przerwy, że zwyczajnie nie chciałam wracać. Czuję, że to drugie. 
Ten wyjazd to świetna przygoda i niesamowita szansa i wiem, że to była moja własna decyzja, ale czasem się zastanawiam, czy nie za wcześnie wyjechałam z domu. Może zamiast 16 lat powinnam mieć 19 żeby ją podjąć. 

Wróciłam do szkoły i trzeba było się pozbierać. 
Szybko złożyłam aplikacje na studia, co było błędem. Powinnam była się nad tym dokładnie zastanowić i przemyśleć swoje wybory. Ale ja tak już mam- wiecznie roztrzepana, wszystko gubię, nie wiem co się dzieje. Jeśli się uda będę psychologiem.
Jednak co mnie najbardziej denerwuje jest moje nieszczęście. W zeszłym roku moje egzaminy nie poszły mi świetnie i oblałam dwa przedmioty (dla kontrasu dwa pozostałe poszły zaskakująco dobrze- powyżej 70%). Czyli w tym roku potrzebowałam 3, a zdałam tylko 2 postanowiłam się więc ciągnąć wszystkie cztery, żeby w między czasie (październiku) poprawić mój nienawidzony angielski i gdy przyjdą wyniki zdecydować się co chcę odrzucić.
Nie wiem czy to ma sens.
Tak więc szukając uniwersytetów, mając przed sobą smutną perspektywę 'Monika masz nauczkę, trzeba było się uczyć', patrzyłam na miejsca 'gdzie mnie może przyjmą'  zamiast na 'gdzie bym chciała iść'. Dużo smutków i stresu zakończyło się wysłaniem zgłoszeń. Trzy dni później dostałam wyniki poprawki z angielskiego.. Cała szkoła chyba była w szoku. Ludzie których nie znam składali mi gratulacje. Z mojego brzydkiego 'U' poprawiłam na wysokie 'B' (punkt więcej i miałabym 'A') Większość osób które poprawiały cokolwiek (prawie cała klasa biznesu, i cała klasa informatyki) nie zdobyły wyższych wyników niż pierwotnie. 
I po tej drastycznej zmianie zrozumiałam, że mogłam mierzyć dużo wyżej. No bo gdy moje przewidywane oceny (które są bardzo ważne w procesie aplikacji) zmieniły się z 'A,B,E' na 'A,B,B' (skala wygląda: A, B, C, D, E, U, gdzie odpowiednio A to około 6, a U to 1) to progi szkół o których marzyłam stały się osiągalne, o czym nie wiedziałam wcześniej. 
Jednak czasu nie cofnę i co ma być to będzie.



Całkiem ostatnio były też urodziny mojej najlepszej koleżanki- Angeliny, gdzie zrobiliśmy kilka zdjęć:







I na koniec bardziej szczegółowe wydarzenia, czy raczej zdjęcia:


'Bo po co się przejmować?'

'Pierwszy obiad po powrocie'

'Zepsułam komputer, więc czekam na paczkę od rodziców z płytą windowsa'

'Piękny widok z rana'


Z moją współlokatorką

Dla ochłody

'O MAMO!!!'


nawet nie 1/3..

Komputer naprawiony a i tak:


 Porządna dziewczynka

Prezent z Ameryki


Kiełbaski leszczyńskie!!


Niedziela



 Logika a'la Monika

Tak świętowałam wynik mojej poprawki

Piątek wieczór u Angeliny

Impreza dla biednych

Wewnętrzna strona drzwi toalety w centrum handlowym. Specjalnie dla mnie

Przed Siam Paragon



Sama zmieniłam ligatury. Własnoręcznie. Wiem trochę to okropne wstawiać zdjęcia swojej buzi, ale rozpiera mnie duma. Zajęło to dwie godziny. Przed i po.


Czuję wiosnę

Wszystko tylko nie jedzenie w stołówce #nocashleft

 Co znajdziesz w kuchni w internacie

Co jak co, ale bawić się umiemy

Chyba nigdy nie nauczę się pisać krótkich postów. Jak zacznę to zwyczajnie nie mogę skończyć, więc chyba dla tego dodaję tak rzadko- zajmuje mi to wieczność.
Parawdopodobnie dla większość osób które tu zaglądają, ten wpis nie będzie miał sensu, jako że mnie osobiście nie znają. Dlatego chyba mam odwagę cokolwiek dodać.
Tak czy siak zdjęcia nie mają filtra, ani nie były naprawiane, ponieważ nie mam żadnych programów po naprawie komputera, więc przepraszam za jakość i moją twarz.
Za tydzień mam ferie i najprawdopodobniej jadę do Myanmaru (byłej Birmy) z czego ogromnie się cieszę,ale też boję. W tym tygodniu czekam na wizę i piszę próbne egzaminy. Trzymać kciuki, żeby obie rzeczy się udały!!

4 komentarze:

  1. O, takie notki lubię najbardziej. Osobiste!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tu TATA. Ile osób było na tym sylwestrze bo się gubię w tych ixach....

    OdpowiedzUsuń
  3. i na jakie uczelnie złożyłaś aplikacje? i na jakie chcialaś iśc ale początkowo myslałaś, że za wysokie progi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Złożyłam między innymi na Stirling, Dundee i Robert Gordons, ale zawsze chciałam spróbować Glasgow, Bristol czy Manchester

      Usuń