czwartek, 5 grudnia 2013

SIAM REAP-TEMPLES

Oto dalsza czesc opisu mojej wycieczki do Kambodży. Mysle, ze jedno za najpiekniejszych miejsc jakie w zyciu odwiedziłam (a ma spora konkurencje) to Angkor. Kompleks swiatyn polozony nieopodal Siam Reap. Udalysmy sie tam wczesnym rankiem, poniewaz mialysmy tylko jeden dzien na zwiedzania, a chcialysmy zobaczyc tak duzo jak tylko mozliwe. Kilka razy w moim zyciu slyszalam zdanie 'podroze kasztalca', wyjazd do do Kambodzy calkowice to potwierdzil. Dowiedzialam sie duzo o historii i osobisice zetknelam sie z kultura. Wszytskie informacjie, i zdjecia sa oczywiscie ogolnodostepne, ale z wlasnej woli nigdy w zyciu nie nabralabym sie za czytanie historii Khmerskiej ( Nie mialam tez zielonego pojecia, ze mieszkancy Kanbodzy to Khmerzy, zylam w przekonaniu, ze to 'kambodzanie', logiczne nie?)

Tak wiec aby podzielic sie wiedza jaka zdobylam, umieszcze kikla oposow historii swiatyn, do korych sie udalam. Zanim zaczne musze jeszcze raz powtorzyc- ANGKOR TO NAJPIEKNIEJSZE MIEJSCE NA SWIECIE JAKIE ODWIEDZILAM.

Wiec historia:

Angkor jest jedną z najważniejszych i najwspanialszych atrakcji archeologicznych świata. Ten przy okazji największy na świecie (400 kilometrów kwadratowych) kompleks świątynny (prawie tysiąc świątyń) był między IX, a XV wiekiem stolicą (a konkretnie kilkoma kolejnymi stolicami) wspaniałego Imperium Khmerskiego. Prawdopodobnie, w XI wieku, liczący milion mieszkańców Angkor był największym miastem ówczesnego świata. Z niewyjaśnionych do dzisiaj przyczyn, w XV miasto zostało całkowicie wyludnione, opuszczone przez jego mieszkańców i na kilkaset lat zapomniane. Dopiero w 1860 roku europejski badacz zupełnie przypadkiem natknął się na wspaniałe ruiny zagubione w środku dżunglii i oddał je ponownie światu.Angkor został umieszczony przez UNSECO na Liście Światowego Dziedzictwa.

Ciekawe co?


Nasz tuktuk driver zabral nas na miejsce, kupilysmy bilety i ruszylismy w strone pierwszej swiatyni.

ANGKOR WAT


Świątynia powstała za panowania Surjawarmana II w latach 1113-1150, jako siedziba władcy-boga, oraz późniejsze miejsce jego spoczynku. Ten potężny zespół świątynny poświęcony był hinduskiemu bogowi Wisznu a jednocześnie samemu królowi Surjawarmanowi II, uznawanemu za wcielenie bóstwa. Angkor Wat już z daleka wyróżnia charakterystyczny zespół typowo khmerskich wież (przypominających pąki lotosu – kwiatu symbolizującego czystość Buddy), z których największa wznosi się na wysokość 65,5 m. Całą budowlę okala ogromna fosa która ma kształt prostokąta o wymiarach 1500 na 1300 m. Khmerskie budownictwo świątynne odzwierciedlało mityczny porządek świata – górę Meru, stanowiącą wedle hinduskich wierzeń jego oś. Wierzono, że pięciostopniową górę w centrum wszechświata (jej symbolem jest główne sanktuarium zwieńczone najwyższą wieżą) otaczają cztery inne wzgórza (pozostałe wieże), siedem łańcuchów górskich (mury wokół świątyni) oraz morze (fosa z wodą przed murami świątyni).

Angkor Wat to najpopularniejsza ze świątyń, wizytówka całego kompleksu oraz kraju, jej wizerunek znajduje się na fladze Kambodży (jedynej na swiecie flagi, ktora ma na sobie budynek)



Kolory wszystkich zdjęć w tym poście mogą się od siebie różnić, ponieważ używałyśmy 2 aparatów i 3 różne obiektywy.
Z góry też przepraszam za brak polskich znaków, ale niektóre części w wolnych chwilach pisałam na szkolnym komputerze.


kluska











Angkor Wat w tle

Dodaj napis


najukochańsza























Annie robiła zdjęcie i nagle pojawił się ten skuter z 4 osobami. To w Kambodży norma.





Obeszlysmy ile sie tylko dalo, bo miejsce jest faktycznie ogromne. Upal byl nie do opisania, ale razem z Annie przysiadalysmy sobie co chwile w cieniu chlodnych murow i rozmyslalysmy. Wywarlo to na mnie ogromne wrazenie, ale potwierdzam zdanie podroznikow wypowiadajacych sie na forach- mnustwo zwiedzajacych, robiacych zdjecia kurzu na podlodze i niesamowicie halasujacych, co psuje cala atmosfere. 

Nastepna swiatynia do ktorej po kilku godzinach chodzenia, wypiciu hektolitrow wody i mleka kokosowego zabral nas nasz kierowca nazywa się Bayon w kompleksie Angkor Thom.
Po drodze do Angkor Thom, zauważyliśmy przeurocze małpki bawiące sie na poboczu drogi. Nie obeszło się bez zdjęć.
tak na serio to się bałam, że mnie ugryzą





BAYON
We wspaniałych wnętrzach świątyni Bayon 216 twarzy śledzi każdy krok zwiedzającego. 
Centralna świątynia jest okrągła, a nie jak w większości świątyń tego okresu - kwadratowa.
Zespół świątynny był przez stulecia rozbudowywany i rozszerzany, przez co zyskał bardziej skomplikowany plan niż inne budowle.
Świątynia nie jest otoczona murem, ale otwartą kolumnadą.
Na wieżach wykuto w kamieniu ponad 200, wysokich na 7 metrów, uśmiechniętych twarzy Buddy. Pierwotnie liczba wież wynosiła 54, z czego do dzisiaj pozostało tylko 37 (częściowo odrestaurowanych). Na większości wież widnieją cztery twarze, skierowane w cztery strony świata, podczas gdy na niektórych są tylko dwa albo trzy boskie oblicza. Niektórzy badacze sądzą, iż pierwowzorem twarzy o lodowatym uśmiechu był sam Dżajawarman VII – król Kambodży, który nakazał budowę tej świątyni. L
ączenie wielkich kamiennych brył w całość, a potem mozolne rzeźbienie przez człowieka w twardej materii na początku pierwszego tysiąclecia, wydaje się dzisiaj z perspektywy początku trzeciego tysiąclecia nieprawdopodobną umiejętnością i SZTUKĄ.

Mozna tam znalezc malutkie swiatynie, gdzie mozna zapalic kadzidelko przed zlota figurka buddy. Ogarniete duchowym klimatem, postanowilysmy na chwile przykucnac w jednej z nich i pomedytowac nad naszymi zyciami. Zapach kadzidel, stare mury, to wszytsko zacheca do przemyslen, wiec bardzo skupione zamknelysmy na chwile oczy, gdy pewna Pani nam przerwala. Jej angielski nie byl za dobry ale bardzo sie starala. Z usmiechem na twarzy zaczela wyjasniac, ze nie powinnysmy byc takie smutne, to jest swiatynie usmiechow, budda przed nami tez sie usmiecha, chcac abysmy tez byly szczesliwe. Zawiazala nam sznurkowie branskoletki za lewej rece i pozegnala nas oczywiscie usmiechajac sie. Nie wiem dlaczego, ale to na mnie zadzialalo. Od razu wszystko stalo sie bardziej pozytywne.





Widać kamienne piramidki na szczęście. Też jedną ustawiłam. W razie czego




Zdjęcie ukazujące jak gorąco tam było. Nie, to nie jest deszcz.


Dwie opisane powyzej swiatynie zwiedzalysmy w piatke. Niestety, lub 'stety' w Bayon zgubilysmy dwie osoby. Nie oklamujac nikogo- ja sie ucieszulam, przyjaciolki mojej mamy, ktore zawsze uwielbialam byly ' such a pain in the ass'. Po tym wyjezdzie nasze relacje drastycznie ulegly zmianie, ale to nie miejsce by to opisywac.

Wiec we trzy- ja, mama i Annie na pieszo poszlysmy odkrywac kolejne swiatynie. Bylysmy w koplmeksie Angkor Thom, jak wczesniej wspomnialam, gdzie jedna od drugiej jest oddaalona o kilkaset metrow. Po przestudiowaniu mapy, wybralysmy najciekawsze i najlepiej zachowane (swiatyn jest tak wiele, ze nie zdazylysmyby wejsc do kazdej, a chcialysmy jeszcze tego samago dnia pojechac do Ta Prohm- najciekwawszej ze wszytskich swiatyn moim zdaniem)

Wiec nasz wybor padl na Baphuon, Phinemeanakas i Taras Sloni, zwany tez tarasem tredowatego krola.
Pierwsza w kolejce byla Baphuon. Kolejna przepiekna swiatynia, z zapewnie niesamowice ciekawa historia, ktora nie bede nikogo zameczac. Chwile przed tym jak sie tam udalysmy zaczal padac deszcz. Okej, ludzie, ktorzy nigdy nie byli po tej stronie swiata, potrzebuja wyjasnienia co oznacza deszcz w azji. Najprosciej mowiac- moj prysznic nie ma takiego cisnienia jak te chmury. Chce wam to jak najlepiej oddac, ale jest ciezko- w moim telefonie mialam idealne zdjecia i filmiki burz zalewajacych nasza szkole w 20 min, ale niestety, jak wiecie wszytsko przepadlo. No wiec wyobrazcie sobie siebie na miejscu ludzi w ostatnim rzedzie. Przez 30 min non stop (krotka wersja). Tak mniej wiecej padalo.

Dzeki temu powietre zrobilo sie bardziej wilgotne, a wszyscu ludzie sie gdzies pochowali, wiec my nie marnujac ani chwili ruszylysmy na podboj Bapuhon. Do swiatynie prowadzi przepiekny, dlugi most, na ktorym zrobilysmy kilka zdjec.




Mama była zmęczona więc postanowiła zostać w dolnej części świątyni i poczytać książkę a historii tego miejsca. Ja i Annie postanowiłyśmy wejść na wyźszy poziom- oto co prowadziło na szczyt świątyni:

Nigdy w życiu nie miałam lęku wysokości, ani nic w tym stylu. Oto jak wyglądałam po wspięciu się po tych schodach. Nigdy więcej. Nie pytajcie ja zeszłam..







Postanowiłyśmy z Annie chwilę odpocząć na szczycie świątyni. jako, zę nie było tam nikgo położyłyśmy się na gorących kamieniach. Po paru minutach poczółąm krople na twarzy. Czas uciekać. Zanim się rozpadało zdążyłyśmy zrobić kilka zdjęć dookoła świątyni:



Znalazłśmy ten fascynujący korzeń:


Na końcu zwiedzania, postanowiłam się wszytskim pochwalić moimi wyjątkowymi umiejętnościami wspinaczkowimi i wpełzłam na jakis murek, żeby sobie zrobić z min zdjęcia. Podziwiajcie mój talent, taka jestem zdolna!:






tadaa ! Zdjecie i tak nie wyszło, ale się starałam.

Zdążyłyśmy się schować gdy się rozpadało. Naszczęście nie trwało to długo, więc ja i Annie poszłyśmy obejżeć ten cały słoniowy labirynt, w czasie gdy mama znajlazła swoje kolezanki i razem schowały się w tuk-tuku

 Widok z końca pomostu Bapuhon:

Wymęczona fotka z rąsi- Annie uwielbia to robić- ja jestem zagożałą przeciwniczką. No ale stało się.
Poźniej przeszłyśmy przez labirynt pełen płaskorzeźb. To takie wkopanie w ziemie korytaże- bardzo mi się podobały.



Następnie wsiadłyśmy do Tuk-tuka i ruszyłyśmy w drogę do ostatniej świątyni. Po drodze znów zaczęło padać. Tym razem tak na serio. Lało jak z cebra. Gy dotarliśmy na mijsce miałyśmy może kilometr do przejścia przez dżungle, ponieważ żadne pojazdy nie miały wstępu w okolice świątyni. Wszystkie zdążyłyśmy całkowicie przemoknąć. Jednak to co zastaliśmy u celu wszystko nam wynagrodziło. Ostatnia świątynia Ta Prohm.
Świątynia ta od wieków prowadzi nierówną walkę z siłami natury. Niestety dżungla zrobiła swoje, olbrzymie drzewa porastające kamienie i wdzierające się do wnętrz budowli sprawiały, iż świątynia Ta Prohm popadła w ruinę. Mimo zniszczeń - a może nawet za ich sprawą - budowla ta sprawia niesamowite wrażenie. Kamienie oplecione korzeniami tworzą sieć tajemniczych korytarzy, które wydają się być iście filmową scenerią. Między innymi właśnie dlatego przestrzenie Ta Prohm, stały się tłem akcji filmów o przygodach Indiany Jonesa i Tomb Raider :)
Podczas spacerowania pomiędzy ruinami myślałąm sobie o tym, ze może budowle nie walczą z przyrodą. To jest taki trochę paradoks. Te korzenie trzymają to wszystko 'w kupie' a za razem dosłowie rozsadzają to miejsce, ponieważ cały czas rosną. 
Nie umiem tego opisać, więc czas na zdjęcia: 


















Trochę się bałam o aparat (deszcz) ale cos tam pstryknęłam. Gdy opuszczaliśmy Ta Prohm oczywiście przestało padać. Wróciłyśmy wieczorem do hotelu wykończone i przemoknięte, ale zato w wyśmienitych humorach. Na początku poszłyśmy donaszego ulubioneg baru, a później sie rodzieliłyśmy. Spróbowałam tradycyjnych khmerskich potraw, obiejżałam ludowe tańce, świetnie się bawiłam :)







Małe wspomnienie dla mnie na stare lata:
Po oficjalniej części chłonięcia kultury wszystkimi zmysłami przyszedł czas na Rundkę po barach. W jednym z nich kelner zafascynował się moją osobą. Po zrobieniu sobie z nim zdjęć o które poprosił, przyniósł nam drinki i stał obok naszego stolika jakieś 20 min, zanim go ktoś nie zawołał, szkicując mój portret w tym małym notesiku w którym zapisuje się zamówienie. Słodkie jak nie wiem co. Było mi bardzo miło, bo jesteśmy w Azji i wszystko co Europejsckie jest uznawane za cud świata. Miał przed sobą niesamowicie wysoką, blond Estonke- kręcone włosy, biała skóra, niebieskie oczy. ALE WYBRAŁ MNIE.
Później przeszłyśmy do klubu obok i spotkałyśmy najprzystojniejszych chłopaków jakich widziałam. Dołączyłyśmy do nich, zaczęły się rozmowy. Było ich jakoś 10, wszyscy z Londynu. Brytyjski akcent !!!! <3 Dobrze się bawiliśmy przez całą noc. Nad rnem Annie się trochę zmęczyła i musiałam ją zaprowadzić do hotelu.
Następnego dnia, jako, że to był nasz ostatni w Siam Reap, zrobiłyśmy zakupy (kupiłam herbate- trawa cytrynowa i imbir), a wieczorem pożegnałyśmy pub street.
diabełek


ten pan był niesamowicie pijany


Następnego dnia rano wsiadłyśmy w autobus i ruszyłyśmy do Phnom Penh- stolicy Kambodży.
Z akutalności 'co u mnie' odlczam dni do powrotu do domu. Dzisjaj nie mieliśmy lekcji z powodu urodzin króla i ogólnie to nudy.