środa, 9 kwietnia 2014

LAOS- VANG VIENG

Ok ten post będzie długi. Chyba nie ma sensu tego rozdrabniać na kawałki, więc za jednym zamachem postaram się opisać 4 dni w Vang Vieng. W skład między innymi wchodzą:
-Widoki
-Kajaki
-Narkotyki
-Jaskinie
-Rzeka
-Skutery
-Błękitna laguna (!!!)..
.... i kilka innych bardzo ciekawych zdjęć i opisów, więc serdecznie zapraszam!!!!!
Wiem, że nie dodaję często i mam przez to straszne zaległości, ale nie mogę się zmotywować, żeby zacząć pisać. Jestem strasznie leniwa :(
Komu nie chce się czytać polecam kliknąć na pierwsze zdjęcie, powiększyć i po prostu przelecieć przez zdjęcia, bo myślę, że WARTO :)
Opuściłyśmy Vientiane z mnóstwem pozytywnej energii i przemiłych wspomnień. Droga  do Vang Vieng była okej, nie ma co opisywać. 
Gdy już się wydostałyśmy z autobusu, oprócz przepięknych widoków uderzyło nas straszne gorąco. wysadzili nas przed jakimś drogim kurortem, ale my miałyśmy już mapę z najtańszymi hostelami w Vang Vieng. Trafiłyśmy do miejsca o nazwie 'Na Na'. Serdecznie polecam ! Poprosiłyśmy o dorm z wiatrakiem, żeby było tajniej. Okazało się, że dormy były czteroosobowe, więc dostałyśmy jakby nie patrzeć własny pokój z łazienką za niecałe dwa dolary. Do tego managerka była niesamowita. Pół Japonka- pół Turczynka <?> urodzona w Anglii. Piękna. Mówiła z niesamowita prędkością, pełna energii wszystko nam wytłumaczyła i nawet narysowała mapę na kartce papieru (nie zbyt dobrą). Powiedziała, ze to jej pierwszy dzień pracy i odpaliła papierosa. Podróżowała, spodobało jej się to miejsce, postanowiła zostać i popracować. Pokazała nam swój nowy projekt nad którym pracuje pod tytułem 'dach'. I to sprawiło, że to miejsce spodobało nam się jeszcze bardziej. Zaprowadziła nas schodami na dach budynku, z kilkoma starymi leżakami i powiedziała, że możemy tam przychodzić kiedy tylko chcemy. Skorzystałyśmy:

(to nie moje stopy w razie czego. Na prawdę.)

Byłyśmy super ekstra głodne, wiec zapytałyśmy Susie o najlepszą pizzę i poszłyśmy we wskazane miejsce. Po drodze oczywiście zahaczyłyśmy o stoisko z koktajlami.. Gdy dotarłyśmy na miejsce zjadłam najlepszą pizzę w życiu. Jestem ogrooomną fanką pizzy (mało kto nie jest) i próbowałam z wielu różnych firm i krajów, ale ta była najlepsza na świecie. Normalnie pychota..




Najadłyśmy się, wróciłyśmy do hotelu, ale po drodze kupiłyśmy lokalne napoje i świetnie się bawiłyśmy w pokoju :D




Następnego dnia, jako że miałyśmy wakacje postanowiłyśmy przeleżeć w łóżkach nic nie robiąc. No może oprócz jedzenia i popijanie lokalnego wina. Za to wieczorem uznałyśmy, że już wystarczy więc postanowiłyśmy iść na spacer. Zabrałyśmy mapę którą narysowała Susie (była do kitu) ale jakoś udało MI się znaleźć rzekę. Było niesamowicie. Ja i Masha wleciałyśmy do wody, ale prąd był tak silny, że nie dało się ustać, więc robiłyśmy konkurs której się uda pierwszej, przejść na drugą stronę, jednak obie zostałyśmy porwane przez wodę i przepłynęłyśmy wbrew naszej woli kilkadziesiąt metrów :) Wspaniała zabawa, pomimo że dno wyłożone było szorstkimi kamieniami, a ja nie miałam butów. Był to też dobry trening, ponieważ każdy krok wymagał mnóstwa siły, równowagi, a popijanie słodziutkiego wina przez pół dnia nie pomagało. Jednak nie było głęboko, a na brzegu czekało mnóstwo ludzi, którzy się z nas śmiali. Przepiękne widoki, zachód słońca, lodowata woda i wspaniałe towarzystwo. Nie można chcieć więcej :)
Poniższe zdjęcia nie były w żaden sposób przerabiane, naprawiane czy jakkolwiek to można nazwać. NONFILTER :D

Po drodze nad rzekę


Z moją wagą miałam pewne obawy przed wejściem na ten most. Inny, porządniejszy, kawałek dalej, był płatny, więc wybór był prosty :)










Masha mi odpłynęła..

Irena się nudziła





Jestem niesamowicie dumna z tego zdjęcia:






Nawiązując do ostatniego zdjęcia.. W Vang-Vieng ludzie byli baardzo otwarci na temat narkotyków. Nie, żebyśmy były zainteresowane, na prawdę nie trzeba być. Wchodząc do restauracji kelnerka przy wręczaniu menu pyta 'normal or happy offer?' z ciekawości zapytałyśmy co oferują (gdy ktoś w tak odważny sposób proponuje narkotyki coś jest nie w porządku, przecież mogłyśmy być policjantkami..) grzybki, opium, marihuana to początek listy. Serdecznie podziękowałyśmy. To dla mnie na prawdę zaskakujące zjawisko. Nawet Susie gdy pokazywała nam dach powiedziała, że jak chcemy zapalić jointa to mamy tam przyjść, nie palić na ulicy. W innej restauracji z tyłu menu była po prostu wydrukowana oferta- to jak dowód na popierze- wesołe ciastka, wesoła shisha, shake, cokolwiek.. nikt się z tym nie krył (ceny były podane- ogromna różnica).  Kelnerki w barach przyznawały, że kochają halucynki i serdecznie polecają 'herbatę'. To było naprawdę interesujące.. My jednak ograniczyłyśmy się do piwa. Zamkniętego kapslem. Same otwierałyśmy :D Grzeczne dziewczynki. rodzice czytają
Dostałyśmy ulotki do najsłynniejszych barów na darmowe drinki, zrobiłyśmy rundkę rozpoznawczą. Zatrzymałyśmy się w jednym na dłużej. Wyglądało to jak amerykańska domówka (nie żebym wiedziała jak to na prawdę wygląda..) drinki w czerwonych kubkach, mnóstwo ludzi, tłok, bilard, beerpong, a dookoła stołu grupa ludzi zawzięcie kibicujących. W kącie stoners, na środku tancerzedo tego głośna muzyka i dużo śmiechu. Nie umiem tego zbytnio opisać, ale było fajnie. Jednak ja i Masha byłyśmy zmęczone, postanowiłyśmy wrócić do hotelu, bo następnego ranka miałyśmy wycieczkę. Nie wiem kiedy wróciła Irena z Annie, ale po ich twarzach rano było widać, ze się świetnie bawiły :D
Ja i Annie złapałyśmy butelkę wina na śniadanie. Klin to klin. I wszystkie cztery ruszyłyśmy na wycieczkę. Nie zabrałam aparatu, ponieważ było dużo kontaktu z wodą, więc jakość zdjęć z telefonu.
Więc najpierw zawieźli nas busem.. gdzieś. Później musieliśmy iść kawałek, aż znalazłyśmy się przy jaskini. Przed nią leżało mnóstwo dętek na których miałyśmy usiąść i wpłynąć do jaskini.








Woda była lodowata. Serio odmarzało nam tyłki. W środku jaskinia była wypełniona wodą jak się można domyślić, jednak nie było tak silnego prądu, żeby nas popychał, więc podciągaliśmy się na linie. Wszyscy jeden za drugim, siedząc na starych oponach podziwialiśmy stalaktyty i stalagmity przy świetle latarek. Wszystko ładnie pięknie, ale w pewnym momencie pewien pan bodajże z Korei <uczestnik wycieczki> razem z jego przyjaciółmi zaczął się wygłupiać. Na tym się nie skończyło, po pięciu minutach śmiechów postanowił zacząć śpiewać operę. Teraz wyobraźcie sobie, sznur ludzi, lodowata woda, jedyne światło z latarek i ktoś śpiewający operę. W jaskini. Niesamowita akustyka, lekkie echo, po prostu pięknie :)
Bardzo mi Się tam podobało :)








Po wyjściu byłyśmy baardzo głodne. Oto nasz przepyszny lunch:


Koreańczyk nie dostał swojego. Krowa mu zjadła

Następny punkt wycieczki- najpopularniejsza jaskinia 'słonia' w niej mnóstwo figurek buddy jak w większości. Straszne gorąco.
To ma być ten słoń:







Później zawieźli nas nad rzekę, pokazali jak używać kajaków i hopla- kilka godzin dobrego relaksu połączonego z ćwiczeniami (wiosłowanie nie jest takie łatwe, w szczególności po dwóch godzinach). Podziwiałyśmy widoki i opalałyśmy się. Było nawet kilka spadów, które dodały trochę adrenaliny do tej wycieczki. Z Annie nawet utknęłyśmy na kamieniu i musieli nas ściągnąć :D Gapy z nas..  Pod koniec zatrzymaliśmy się w barze na chwilę odpoczynku i skończyłyśmy w miejscu gdzie dzień wcześniej byłyśmy nad rzeką.











Wróciłyśmy wykończone do hotelu, szybki prysznic i czas na decyzje- potrzebujemy jeszcze jednego dnia, czy wyjeżdżamy jutro? Po szybkich obliczeniach postanowiłyśmy opuścić Vang Vieng następnego dnia. Kupiłyśmy bilety autobusowe, a w miejscu gdzie to robiliśmy pan ( Rosjanin z którym dogadała się Masha) baardzo nam polecił Błękitną Lagunę. Jako, że nie miałyśmy czasu, a nie chciałyśmy nic przegapić, postanowiłyśmy wypożyczyć skutery i tam pojechać. Znalazłyśmy wypożyczalnie, jednak żadna z nas nie miała przy sobie paszportu, a czas uciekał, więc nie warto było wracać kilka km do hotelu. Pan postanowił nam wydać skutery bez niego, ale musiałyśmy wpłacić kaucję. Niestety po tym zostało nam tylko kilka banknotów, które wystarczyły tylko na litr paliwa do każdego skutera. I nic więcej nie miałyśmy. Zostałyśmy mniej więcej pokierowane w którą stronę jechać i ruszyłyśmy! Po piaszczysto-kamienistej dróżce, wąziutkim mostku (żegnałam się z życiem, nie jestem aż takim dobrym kierowcą, więc byłam pewna, że wpadniemy) z Mashą na tylnym siedzeniu pędziłam sama nawet nie wiem gdzie. Ja jako jedyna nie miałam okularów przeciwsłonecznych i na moje nieszczeście co chwila wyprzedzali mnie ludzie na quadach (nie, żebym była aż tak wolna, ale ciężko jest podkręcać gaz gdy nie mam zielonego pojęcia czy przede mną jest droga, czy drzewo) więc NIC A NIC nie widziałam- kurz i piasek zasłaniał mi świat. Ale nic nie szkodzi. Najważniejsze, że dojechałyśmy żywe :D
Po kilku stopach i spontanicznych decyzjach kierowane instynktem (na rozdwojeniu dróg w lewo, czy w prawo?) dotarłyśmy na miejsce. Zajęło to dobre 40 min. Ale wtedy zaczęły się problemy. Zobaczyłyśmy bramę i przy niej kasę, gdzie było napisane bilet wstępu 1.5$. My przecież nie miałyśmy przy sobie nic, bo wpłaciłyśmy kaucję na skutery. Pani powiedziała, ze jak zapłacimy to wchodzimy- nie płacimy nie wchodzimy. Bardzo się starałyśmy wyglądac smutno i żałośnie gdy Irena po tajsku próbowała się z nią dogadać. Że przywieziemy pieniądze jutro, że skorzystamy tylko z kąpieli, że podamy nawet adres hostelu, cokolwiek... Po 20 min, przyszedł szef i nas wpuścił. Strasznie się z nas śmiał. Ucieszone wjechałyśmy do środka. WARTO BYŁO. Miejsce wyglądało nieziemsko. Przygotowane na godziny świetnej zabawy. Coś w stylu źródełka wypełnione turkusową wodą. No przepiękne. Ale to nie wszystko ! Ogromne drzewo nad stawkiem na które można było się wspiąć i z niego skakać do wody. Dwa poziomy wysokości. Do tego liny, huśtawki, mostek i miejsce na ognisko. Bawiłyśmy się niesamowicie.. 
Wystarczy spojrzeć:
Polecam kilknąć na pierwsze zdjęcie i obejrzeć je wszystkie w powiększeniu, będzie miało to fajny efekt, ponieważ niektóre były robione seryjnie!!




 Masha ma super słabe mięśnie rąk i myślałyśmy, ze się zabije




 Ja jupiiiii




 Irena
 Jak by ktoś się nie orientował to ja mam spodenki i białą górę od bikini. Później już nie mam spodenek :)





 Przez cały czas skacząc musiałam pilnować stanika, który nie chciał zostać na swoim miejscu




 UWIELBIAM TĄ SERIĘ:












 Trochę się bałyśmy :)









Później zaczęli zamykać, więc narzuciłyśmy koszulki na stroje i ruszyłyśmy z powrotem. Nie obeszło się bez zdjęć :D



 Badass z Masha:

 Bruum brum. Chyba mam coś po tacie :D



 Gdy dojechałyśmy było już ciemno. Pokonałyśmy za darmo płatny most (okazało się, że jest płatny tylko w jedną stronę), oddałyśmy skutery i wróciłyśmy do hotelu. ŻYWE :D
Nie do wiary..

Musiałyśmy się spakować i iść spać. Następnego ranka ruszałyśmy do Luang Phrabang- ostatniego miejsca w Laosie, które miałyśmy w planie (ten totalnie nie wypalił, ale to opisze w kolejnym poście)
Vang Vieng to miejsce, które serdecznie polecam dla młodych ludzi- z pewnością gdyby kiedykolwiek byłoby mi dane tam wrócić, na pewno bym skorzystała!!
Wiem, że piszę strasznie. Chaotycznie, z błędami, za co strasznie przepraszam. Myślę po angielsku i złożyć do kupy tak długi opis to dla mnie nie lada wyczyn, więc proszę o wyrozumiałość ...tato... :)
Może jeszcze dodam małą zapowiedź co w kolejnym poście 'Luang Phrabang':
-Jazda na słoniu
-Przepiękne wodospady
-Market
-Wioska whisky
-Zepsuty autobus
-Wesele w Laosie
-Spanie na gapę
...i kilka innych. Post powinien pojawić się niedługo, ponieważ mam przerwę wiosenną, podczas której powinnam robić powtórki do egzaminów. Jestem jedną z tych osób, które robią wszystko, żeby tylko się nie uczyć- od sprzątania, przez malowanie paznokci po leżenie płasko na podłodze. 
Jeśli ktoś zna jakieś sposoby na motywację proszę się podzielić bo na ten moment I'm in the deep deep shit.. AS exams are coming D: !!!!

BUZIACZKI !!!!
nie, nie jestem seksi.. wiem :D